|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
9UVDDK
Administrator
Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z Różowej Szkoły
|
Wysłany: Sob 15:19, 23 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Nie jestem więc Katolikiem
Tak jak 48 % Polaków ?
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
waszek
Administrator
Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Syców
|
Wysłany: Sob 23:44, 23 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
9UVDDK napisał: | Nie jestem więc Katolikiem
Tak jak 48 % Polaków ?
[link widoczny dla zalogowanych] |
Szczere postawienie sprawy
Tak sobie myślę, że gdyby skrupulatnie wypytać każdego nt jego stosunku do wiary to może uzbierałoby się te 20% Katolików przez duże "ka"...
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
nunek89
Ziom
Dołączył: 04 Wrz 2006
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z Zadupia :)
|
Wysłany: Nie 16:50, 24 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
waszek napisał: | 9UVDDK napisał: | Nie jestem więc Katolikiem
Tak jak 48 % Polaków ?
[link widoczny dla zalogowanych] |
Szczere postawienie sprawy
Tak sobie myślę, że gdyby skrupulatnie wypytać każdego nt jego stosunku do wiary to może uzbierałoby się te 20% Katolików przez duże "ka"... |
Powiem szczerze że chyba nawet nie uzbierałby 20%. Chyba że Kółka Różańcowe stanowią 20% wszystkich katolików.
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Fernando de La Drasqua
Ziom
Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: WIELKIE KSIĘSTWO MIĘDZYBORSKIE
|
Wysłany: Pon 0:30, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Ja nie potrafię zając jednoznacznego stanowiska w tej kwesti, aczkolwiek blizej jest mi do zwolenników eutanazji.
"Świecki pogrzeb Welby'ego zgromadził setki osób.
Setki osób uczestniczyły w niedzielę w świeckim pogrzebie 60-letniego Piergiorgio Welby'ego, który będąc nieuleczalnie chorym, zażądał odłączenia od utrzymującego go przy życiu respiratora.
Kościół katolicki odmówił katolickiego pogrzebu motywując swoją decyzję tym, że Welby w istocie popełnił samobójstwo, które jest sprzeczne z doktryną katolicyzmu.
Ponadto, zdaniem Watykanu, lekarz przychylając się do prośby Welby'ego o odłączenie go od aparatury podtrzymującej życie, dopuścił się eutanazji, która jest we Włoszech zagrożona karą do 15 lat więzienia
Jednak decyzja Kościoła spotkała się z ostrą krytyką nie tylko kół laickich, ale i niektórych duchownych.
Obecni na pogrzebie wyrażali poparcie i uznanie dla decyzji Welby'ego i publicznie krytykowali Watykan.
Welby cierpiał na postępującą dystrofię (zanik) mięśni. Nie był w stanie samodzielnie jeść, mówić i oddychać. W ostatnich tygodniach jego stan znacznie pogorszył się.
Welby przez kilka ostatnich miesięcy prowadził bezskuteczną batalię prawną o to, by odłączono go od respiratora utrzymującego go przy życiu.
Do podania środka usypiającego całkowicie sparaliżowanemu Welby'emu przyznał się włoski lekarz anestezjolog Mario Riccio. Wyjaśnił, że pomógł w ten sposób umrzeć swojemu pacjentowi, czego - jak dodał - ten pragnął i o co prosił. Welby zmarł w ub. środę." - źródło onet.pl
Sądzę, że Welby powinien mieć zorganizowany pogrzeb katolicki.
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
waszek
Administrator
Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Syców
|
Wysłany: Pon 1:23, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Fernando de La Drasqua napisał: |
Sądzę, że Welby powinien mieć zorganizowany pogrzeb katolicki. |
No dobrze, ale wytłumacz mi dlaczego tak sądzisz...
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Fernando de La Drasqua
Ziom
Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: WIELKIE KSIĘSTWO MIĘDZYBORSKIE
|
Wysłany: Pon 1:40, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Sądzę tak, ponieważ nie należy potępiać człowieka, który nie mając szans na wyleczenie, chciał godnie umrzeć, oszczędzając sobie bólu. Nie zezwolenie na pogrzeb katolicki, wiążę się chyba z wiecznym potępieniem człowieka( ). Rozumiem także, że zezwolenie przez WatykLan do pogrzebu, oznaczałoby poniekąd zaakceptowanie eutanazji.
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
zoidberg
Mega Kozak
Dołączył: 10 Kwi 2006
Posty: 380
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: że znowu
|
Wysłany: Pon 12:26, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Czyli przyznajesz ze decyzja była słuszna?
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
waszek
Administrator
Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Syców
|
Wysłany: Pon 14:08, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Fernando de La Drasqua napisał: | nie należy potępiać człowieka, który nie mając szans na wyleczenie, chciał godnie umrzeć, oszczędzając sobie bólu. |
heh... kwestia dyskusyjna... bo dla jednych tak jak dla Ciebie przerwanie życia będzie godną śmiercią a dla innych wyrazem słabości i poddania się chorobie. Dla tych drugich godną smiercią byłaby walka do końca... i do tej grupy zalicza się KK...
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Fernando de La Drasqua
Ziom
Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: WIELKIE KSIĘSTWO MIĘDZYBORSKIE
|
Wysłany: Pon 15:11, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
zoidberg napisał: | Czyli przyznajesz ze decyzja była słuszna? |
Nie przyznaję racji kościołowi, uważam że powinnien mieć katolicki pogrzeb, oczywiście jest to kwestia bardzo sporna, i mam takie zdanie. Zgadzam się ze zdaniem Waszka - każdy osądza eutanazje w inny sposób.
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
waszek
Administrator
Dołączył: 08 Kwi 2006
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: Syców
|
Wysłany: Pon 15:13, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
Fernando de La Drasqua napisał: | Zgadzam się ze zdaniem Waszka |
Masz u mnie PLUSA
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
emila
Kozak
Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Syców :D
|
Wysłany: Pon 21:09, 25 Gru 2006 Temat postu: |
|
|
sprawa eutanazji jak wszyscy zauważyli jest sprawą dyskusyjną... jednakże skoro samobójcy "niespełni rozumu" są rozumiani przez kościół katolicki to dlaczego kościół nie może zrozumieć umierającego od 20 lat człowieka... wydaje mi się że taki człowiek nie potrafi myśleć racjonalnie... jak można myśleć w racjonalny sposób po tylu latach cierpienia z wciąż nieustającą myślą że umierasz?? ja bym nie potrafiła...
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
zoidberg
Mega Kozak
Dołączył: 10 Kwi 2006
Posty: 380
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: że znowu
|
Wysłany: Pon 17:41, 12 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
To oczywiście nie załatwia sprawy, sam nie do końca się ze wszystkim zgadzam, ale na pewno jest to ciekawy głos w dyskusji o eutanazji (a w zasadzie o samym cierpieniu), naprawdę warto przeczytać ten artykuł:
NEWSWEEK: W ostatnich tygodniach media doniosły o kilku przypadkach chorych dzieci, których leczenie wywołało etyczne dylematy. Najpierw sprawa 9-letniej Ashley, której mózg zatrzymał się w rozwoju na etapie niemowlęctwa. W szpitalu w Seattle przy pomocy uderzeniowych dawek hormonów i amputacji macicy powstrzymano także jej rozwój
fizyczny, tłumacząc to troską o dobro dziewczynki - jeśli pozostanie mała, będzie się nią łatwiej opiekować. Kilka dni temu świat poznał historię Tima, niemieckiego 14-latka, którego też przy pomocy terapii hormonalnej, zgodnie z prezentowaną przezeń świadomością, zamieniono w kobietę. W obu przypadkach ostateczną decyzję o terapii podejmowali rodzice. Czy mieli do tego prawo?
DR KAZIMIERZ SZAŁATA: Nie mieli. Kiedy usłyszałem, że w przypadku Ashley chodziło o to, by mogła do końca bawić się na placu zabaw i żeby łatwiej było ją przenosić, po prostu mnie zatkało. Nie będę oskarżał rodziców - ludzie w skrajnie trudnej sytuacji miewają najdziwniejsze pomysły. Nie mogę zrozumieć, skąd wzięli się lekarze, którzy „wprowadzili” je w życie. To samo dotyczy niemieckiego 14-latka. Najwyraźniej to też był pomysł rodziców, a dziecko potraktowali jak swoją własność. Obie historie są jak wydumane przykłady przytaczane na seminarium z etyki dla studentów medycyny.
N: Lekarze mówią, że po prostu chcieli pomóc i troszczyli się o jakość życia Ashley.
KS: Tyle że zaślepieni tą troską sprzeniewierzyli się swojemu powołaniu. Misją lekarza. jest poprawiać funkcjonowanie organizmu. A to, co zrobiono w Seattle, nie było terapią, ale manipulacją. Wycięto zdrowe organy nie dla ratowania życia, ale dla osiągnięcia mglistego celu w odległej przyszłości. Najbardziej uderza mnie jednak, że mówi pan o tej sprawie jako o dylemacie. Zakręceni w spirali "humanistycznych" argumentów zgubiliśmy zdrowy rozsądek, który podpowiada, że wycinanie dziewczynce zdrowej macicy, hamowanie jej wzrostu, żeby mieściła się w wózku i nie padła ofiarą seksualnej przemocy, to próba uniknięcia jednego gwałtu przy pomocy innego.
N: Nie jest pan zbyt surowy? Lekarze są w stanie przewidzieć męki, w jakich będzie żyła dziewczynka. To ludzki gest: wiem, że dziecko idąc tą drogą spotka jeszcze większe cierpienie, zatem spróbujmy je zatrzymać.
KS: Ingerując w rozwój zdrowych organów? To straszna odpowiedzialność. A jeśli za dziesięć lat, gdy oni na emeryturze będą zmagać się z demencją, ktoś wynajdzie terapię, która pomoże Ashley? Nie jesteśmy wróżkami. Nikt nie dał nam władzy nad życiem bliźniego, nawet własnych dzieci. Czy nie przeraża pana ta druga, ciemniejsza strona tych naszych "humanistycznych" rozważań, naszej troski? Oto los słabego, nieświadomego dziecka zależy od uczuć, jakie we mnie budzi. Jeśli budzi litość, wytnę mu macicę lub odłączę od aparatury. Niech się tak nie męczy. Ono? A może chodzi o to, żebym ja się już nie męczył w jego obecności? To nie jest wina konkretnych lekarzy czy rodziców, to kwestia społecznego wychowania. Cała dzisiejsza cywilizacja nie jest w stanie usiąść przy łóżku cierpiącego człowieka. Cierpienie nas peszy i przeraża. Zamiast spędzać z ojcem jego ostatnie chwile, uciekamy na szpitalny korytarz i dzwonimy do kolejnych lekarzy, znów myśląc przede wszystkim o sobie, żebyśmy "mieli pewność, że zrobiliśmy wszystko, co można" Nie umiemy po prostu być - wziąć za rękę, pomilczeć. Musimy koniecznie coś z cierpiącym zrobić. Gdzieś go wysłać, coś mu wyciąć, w ostateczności - podać barbiturany i wysłać na tamten świat.
N: Panu jest łatwo teoretyzować. Co ma zrobić człowiek, którego cierpienie jest nieznośne?
KS: A pan naprawdę sądzi, że jedyne, co może zrobić, to się zabić? Przecież nawet cierpiący człowiek ma instynkt, chce żyć. Gdy jest słaby, potrzebuje nie trucizny, ale środowiska, które zamiast uciekać od cierpienia, pokaże, jak z nim żyć. Mój przyjaciel, Nicolas Buttet, szwajcarski naukowiec i polityk, sekretarz kardynała Rogera Etchegaraya, który po wizycie w umieralniach Matki Teresy w Kalkucie sprzedał wszystko i został pustelnikiem, opowiadał mi kiedyś o zauważonym paradoksie. W Szwajcarii działają jedne z najlepszych na świecie domów opieki. Przyjeżdżają tu najbogatsi Europejczycy, Amerykanie, Australijczycy. Ponad połowa pensjonariuszy tych pałaców spokojnej starości nie umiera jednak śmiercią naturalną - popełniają samobójstwa. Z drugiej strony globu, w domach Matki Teresy w Kalkucie, Żyją ludzie bez jedzenia, lekarstw, odzieży i nikt nie odbiera sobie życia. I tu tkwi chyba podstawowy problem - dla cywilizacji zachodniej życie nie jest już wartością samą w sobie. Jest nią tylko wtedy, gdy jego obraz nie odbiega od wizji propagowanej przez współczesną kulturę. Rozmawiałem kiedyś z dwudziestoparoletnim chłopakiem z Warszawy, inteligentnym, przystojnym, dowcipnym, który kilka razy próbował się zabić, bo niespodziewanie stracił włosy i czuł presję oraz pełne litości spojrzenia rówieśników. Ale pamiętam też inną sytuację. Od dawna pracuję na rzecz trędowatych i kilka lat temu w Niamey, stolicy Nigru w Afryce Zachodniej, uczestniczyłem w ich święcie. Po uroczystościach na środku areny zauważyłem coś, co mnie przeraziło. Nie wiem, jak się ten człowiek poruszał, nie miał rąk ani nóg - jakieś kikuty, po prostu pełzał po piasku, wzbudzając tumany kurzu. twarz też miał potwornie zdeformowaną, ale uśmiechniętą. Powiedział mi tylko jedno: piętnaście lat temu został wyleczony z trądu i żyje. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby ten człowiek trafił do Europy, gdyby trafiły tu tysiące chorych na nową odmianę trądu du Burulli, która praktycznie pozbawia człowieka skóry, odpadają kończyny, narządy wewnętrzne są na wierzchu.
N: Trąd zawsze budził odrazę, wstręt, chęć ucieczki.
KS: Tyle że kiedyś od trędowatych uciekano, a dziś poszlibyśmy pewnie o krok dalej i spróbowali ich usunąć. Już słyszę propozycje, żeby skrócić cierpienia tych nieszczęśników, że to nieludzkie, nieestetyczne itd. A ja pytam - co jest nieludzkie? To, że człowiek - budzący co prawda litość i przerażenie - ma prawo do własnej drogi, w poprzek moich emocji?
Jan Paweł II powtarzał, że przyszłością świata jest Afryka. Kiedy tego słuchałem, myślałem, że to taka podlana ekstrawagancją kurtuazja wobec biednego kontynentu. Odkąd zacząłem tam jeździć, dostrzegam, że Papież miał rację. Łysy chłopak z Polski chce skończyć życie, bo nie jest w stanie sprostać jakiejś wydumanej przez siebie wizji. Nieporównanie bardziej poraniony człowiek z Niamey żyje w realnym świecie, ma realne problemy, nie rozpacza, że nie jest Tomem Cruise'em. W Europie wali się oświeceniowa wizja świata i człowieka, a nowej wciąż nie widać i błądzimy jak dzieci we mgle. A ludzie w Afryce są wolni od tych oświeceniowych i postoświeceniowych schematów. Oni mają kompas, który my Zgubiliśmy - naturę. Zamiast zmagać się z pytaniami, czy życie to proces biologiczny, czy psychiczny, szukają smaku tego życia. Na drugiej półkuli nadal funkcjonują pojęcia takie jak tajemnica, u nas zamieniona na niewiedzę, powołanie - tu przekształcone w karierę, czy szczęście - przerobione przez nas na sukces. I dlatego mniej jest tam pomyłek w ocenie wartości własnego życia. Nie ma szwajcarskich klinik, gdzie chory człowiek otoczony niemą litością bliskich przy relaksacyjnej muzyce może wypić śmiertelny koktajl z leków przeciwbólowych i usypiających.
N: Pięknie powiedziane, ale wyobraźmy sobie tego śmiertelnie chorego człowieka z biletem do Szwajcarii w ręku, który w ostatnim odruchu zwrócił się do pana. Miałby pan dla niego jakieś argumenty?
KS: Z cierpiącymi trzeba rozmawiać językiem znanym tylko tym, którzy przeszli przez cierpienie. Wie pan, kiedy umarła moja córka, a moja żona leżała w szpitalu, miałem wokół siebie wielu pocieszaczy, tłumaczy, mędrców przekonanych, że skoro wpiszą cierpienie w jakiś łańcuch przyczyn i skutków, przestanie być ono groźne, że jeśli coś zrozumiem - przestanę czuć ból. To bzdury. Najwięcej zrobili dla mnie ci, którzy nic nie mówili, po prostu przyszli i siedzieli. To ja robiłem im herbatę, pytałem, czy czegoś im nie trzeba. Wbrew dzwoniącym do mnie wtedy psychologom, którzy proponowali, że wyprowadzą mnie z poczucia żałoby, cierpienie ma i musi mieć swoje miejsce w naszym życiu. Nie można go zepchnąć do przytułków i instytucji. Nie można go rozstrzeliwać argumentami, topić w lukrze, jak to robią niektórzy wybitni specjaliści, uczenie i pięknie mówiąc o cierpieniu. Ja sam wcześniej przez prawie dziesięć lat mówiłem o cierpieniu studentom Akademii Medycznej. Aż przyszedł rok 2001 i kolejna konferencja z okazji Światowego' Dnia Chorych, poświęconego właśnie cierpieniu. Kilka miesięcy wcześniej umarł mój ojciec. Córka akurat wylądowała w szpitalu. Po ciężkiej operacji była w stanie śmierci klinicznej. Znalazłem się w samym jądrze cierpienia i nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa na ten temat. Wyuczana elokwencja okazała się bezużyteczna.
N: Przy cierpiącym, który myśli o ucieczce od życia, po prostu by pan milczał?
KS: Niekoniecznie. Ale może, zamiast filozofować, opowiedziałbym mu właśnie
o Ani? O Mojej córce, Od urodzenia chorej na rdzeniowy zanik mięśni i poruszającej się na wózku, która mając 10 lat, trafiła do szpitala z nierozpoznanym na czas zapaleniem płuc. Po kilku tygodniach nie miała już siły oddychać. Znajomi lekarze dzwonili, by uświadomić mi, że Ania ma znikome szanse na wyjście z choroby. Od dawna nie jadła, więc ktoś wpadł
na pomysł, by podać jej przez sondę odrobinę marchwiowej zupki. Natychmiast otworzyła oczy. Tyle że kilka godzin później pojawił się straszny ból brzucha. Ania krzyczała, brzuch rósł w zastraszającym tempie. Diagnoza - niedrożność jelit. Znów rozdzwoniły się telefony: "Musisz wiedzieć, że Ania umrze. Niezbędna jest operacja, a Ania w tym stanie nie może być znieczulana” Około północy lekarze zdecydowali jednak, że lepiej, aby córka zmarła w narkozie niż z bólu. Pamiętam, jak siedzieliśmy z pielęgniarkami pod blokiem operacyjnym, odmawiając różaniec. I wymodliliśmy cud - Ania przeżyła.
Ale następnego dnia znów się skarżyła. Więcej: mówiła, że umiera z bólu. Ania ze względu na chorobę nie miała odpowiedzialnych za oddychanie mięśni śródżebrowych, oddychała więc brzuchem, a tak naprawdę - długą pooperacyjną raną. Biegałem do lekarzy, którzy zapewniali mnie, że Ani się tylko wydaje, że to niemożliwe, przecież dostaje silne leki. W końcu uspokoiła się, straciła przytomność. Po zweryfikowaniu karty okazało się, że od kilku godzin przez niedopatrzenie dyżurnej lekarki nie dostała żadnego leku przeciwbólowego ... Po dwóch dniach moja córeczka obudziła się uśmiechnięta, pytając mnie, czy ja jestem naprawdę, bo ona jest przecież w niebie. Prosiła o lusterko, pytała, kim jest ta dziewczynka, bo ona sama przecież już umarła. Stałem przy tym łóżku i słuchałem - wstrząśnięty i przerażony. Lekarze tłumaczyli mi, że mózg Ani został uszkodzony wskutek szoku bólowego. I znów wieszczyli jej śmierć. Ale później nastąpiła błyskawiczna poprawa. Ania wyzdrowiała, wróciła do szkoły, została przewodniczącą klasy, zaczęła działać na rzecz niepełnoprawnych dzieci, zaczęliśmy współpracę z telewizyjnym ,,ziarnem”. Nie opowiadam tego, aby pana wzruszyć. Chcę tylko pokazać, że o życie trzeba walczyć do końca. Czy pan wie, ile razy w ciągu tych dni lekarze proponowali mnie i mojej żonie, by - jeśli pojawi się zagrożenie życia, "skorzystać z okazji" i nie reanimować Ani? Do dziś słyszę, jak jeden z anestezjologów krzyczy: "Czy pan wie, co to jest życie na wózku do starości?!”. Tłumaczy, że nie umiem myśleć o dobru dziecka, że myślę tylko o sobie.
N: Co mu pan odpowiedział?
KS: Nic. On i tak nic by nie zrozumiał. Nawet ody Ania zdrowiała, on wciąż walczył z pokusą, żeby koniecznie Coś z nią zrobić. Proponował na przykład przeciąć jej tchawicę i założyć rurkę albo sondę do żołądka. Pytałem go: po co, skoro Ania sama oddycha i sama je. "No i Co z tego, że je, skoro zaraz na pewno przestanie" - odburkiwał. Zdecydowaliśmy z żoną, że natychmiast zabieramy dziecko do domu. Dzięki temu, że nie weszliśmy w tę obłędną spiralę rozważań, moja córka przeżyła jeszcze kilka szczęśliwych lat życia.
N: Ani przez chwilę nie miał pan wątpliwości, nie walczył pan z pokusą, żeby dać dziecku odejść?
KS: Nie. Wiedziałem, że nawet jeśli po ludzku nie mogę nic zrobić, muszę z nią
po prostu być do końca. I byłem. Jak cała nasza rodzina. Nawet wtedy, gdy los związał nasze cierpienie w jeszcze większy supeł, ody Ania mając dwanaście lat, zginęła w wypadku. Wracała z mamą z wyprawy na żołędzie, na przejściu dla pieszych zaledwie kilkadziesiąt metrów od naszego domu w Zielonce uderzył w nie samochód. Anię razem z ciężkim akumulatorowym wózkiem inwalidzkim znaleziono ponad trzydzieści metrów od przejścia. Żona była w stanie krytycznym, straciła nogę. Ponieważ córka była przytomna i cały czas pytała o mamę, sanitariusz z karetki, która przyjechała po żonę, wbrew podstawowym zasadom ratownictwa wziął Anię na ręce i zawiózł ją do szpitala na kolanach. Tyle że w szpitalu w Wołominie niebyło chirurgii naczyniowej, by ratować nogę żony, ani chirurgii dziecięcej, by ratować Anię. Wezwano śmigłowiec, który zawiózł córkę do wojskowego szpitala na Szaserów, ale tu nie zajęto się umierającym dzieckiem i odesłano karetką
na Niekłańską. Do szpitala, do którego mogłaby dotrzeć w piętnaście minut, dotarła trzy godziny po wypadku. Zmarła w izbie przyjęć. Moja żona w tym czasie walczyła o życie. Przeszła 11 operacji.
N: Podobno na pogrzebie Ani odczytał pan list od żony, w którym wybaczyła sprawcy wypadku.
KS: Tak. Sam też podczas mszy pogrzebowej powiedziałem, że wybaczam młodemu człowiekowi śmierć mojego dziecka. Lekarce, która zapomniała o lekach dla Ani, przyniosłem kiedyś obiad, bo wiedziałem, że w niedzielę nie ma posiłków dla lekarzy. Na opinię biegłych, którzy orzekli, że akcja ratunkowa po wypadku prowadzona była bez zastrzeżeń, patrzę z pogodnym politowaniem. Bo wie pan, cierpienie zawsze było i zawsze będzie, żebyśmy nie wiem ilu winnych ukarali, żebyśmy nie wiem ile wycięli organów, uśpili ludzi. To zdanie dla współczesnego Europejczyka brzmi jak herezja - zawsze będą pogrzeby.
N: Pana opowieść brzmi tak heroicznie, że trudno w nią uwierzyć. Nie wierzę, że pana nie bolało.
KS: Jasne, że bolało. Strasznie bolało. cierpienie jest nie do zniesienia w pojedynkę, ale jeśli tak jak ja ma się kochające dzieci, bliskich ludzi, oni budują mur, przez który myśl o dezercji nie jest w stanie przejść człowiekowi do głowy. Oto sedno sprawy - od bólu nie ucieknę, ale gdy mnie dotknie, chcę mieć wokół siebie ludzi, którzy podadzą mi nie śmiertelny koktajl, ale zrobioną od serca herbatę. Nie wytną macicy i nie skrócą nóg, tylko zorganizują koncert, by kupić lepszy wózek czy wynająć dodatkową pielęgniarkę, zdecydują się na służbę do końca. Takich ludzi spotykałem i w szpitalu, ody Ania była bliska śmierci, i ody próbowaliśmy walczyć o jej życie po wypadku.
N: Przez chwilę chciałem porównać pana do Hioba
KS: On miał mniej szczęścia do przyjaciół niż ja. Pamięta pan, jak zachowywali się jego bliscy? Tysiące porad, ważkich myśli, receptur. To nie przyjaciele - to wypisz wymaluj współczesna komisja etyczna. Dziś jest na nie moda, bo to ma pomóc ludziom podejmować decyzje w sytuacjach takich jak te, które przywołał pan na początku rozmowy. Na przykładzie Francji, odzie komisje etyczne działają na wszystkich szczeblach państwowej machiny, widać jednak, że zmieniają się one w kółka dyskusyjne, mogące zaproponować kilka mniej lub bardziej trafnych pomysłów na opisanie problemów moralnych. Nie spełniają jednak podstawowego zadania, jakie im postawiono. I nie mogą go spełnić. Bo najważniejsze decyzje dotyczące życia i śmierci podejmuje nie ludzkość, tylko człowiek. Zawsze będą filozofowie, którzy jak Auoust Comte będą przekonywać, że człowiek jest Bogiem, oraz tacy, którzy jak Freud będą mówić, że człowiek to dom składający się z kanalizacji. Takie sprawy rozstrzyga się w sumieniu. A kiedy nie wiadomo, jak się zachować, trzeba się zachować najprościej, czyli dobrze ...
Wie pan, cały czas zastanawiam się nad pana pytaniem: co powiedziałbym człowiekowi, który zdecydował, że ma dość takiego życia i dezerteruje, co powiedziałbym rodzicom Ashley? Może to, że przekonałem się, iż życie jest przede wszystkim darem? Jeśli podaruje mi pan ten długopis, ja przecież nie będę mógł zrobić z nim, co zechcę. Bo w dar wpisana jest miłość. Nie mogę go tak na pana oczach zniszczyć, wyrzucić, sprzedać. Nawet ten głupi długopis mnie zobowiązuje. Życie zobowiązuje znacznie bardziej.
Dr Kazimierz Szałata - filozof, moralista, wykładowca na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, założyciel Konwersatorium Etyki "Medycyna na miarę człowieka", uczy też na warszawskiej Akademii Medycznej.
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group | | UNTOLD Style by ArthurStyle
|
|
|
|
|
|